KiB w sieci

niedziela, 18 grudnia 2016

Czerwone słońce - Część pierwsza IV

Czerwone słońce - Część pierwsza I-II
Czerwone słońce - Część pierwsza III

 

IV

 


Musiała na wszystko patrzeć, sama się do tego odruchowo, w instynkcie macierzyńskim zmuszała, chociaż wolałaby zapaść się w ciemność. Nie widzieć nic, nie czuć nic. Nie czuć na sobie przytłaczającego ją ciała, przeszywającego ją bólu i upokorzenia. Odrętwiały policzek wbity został w błoto tak, że przekrzywiona głowa skierowana była wprost na obraz płonącego domu, którego pożar rozświetlał wszystko wokół. Nie mogła ruszyć powykręcanymi ramionami bez spazmu bólu ginącego wśród całego zgiełku jaki miała w głowie. Raz po razie zaciskała zęby. Jej rezygnacja przerodziła się w nagły atak desperacji, gdy wyprowadzili jej ukochanego w worku na głowie i z nożem przy szyi. Jeszcze raz spróbowała się wyrwać, jednak cios w głowę po wyrzuconym wśród obrzydzającego ją sapania przekleństwie pozbawił ją sił i oszołomił.
Usłyszała gdzieś śmiech, ujrzała, jak zdejmują mu kaptur...
Potem oszalała. Na swoje szczęście nie miała później czasu, by to spokojnie przemyśleć, z początku wszystko działo się w jej głowie w zwolnionym, sennym, otępiającym rytmie. Ujrzał ją, szarpnął się wściekle jak zwierzę, jednak kroku nie zrobił nim nóż przy jego gardle rozerwał skórę. Jej synek, jej malutki, kilkuletni synek wybiegł z jakiejś dziury w stronę ojca, czemu to zrobił, czemu! Wśród śmiechu, złapany, zakręcił się w czyichś rękach i z dzikim piskiem wrzucony został w ogień, z piskiem, który przewiercił jej uszy i serce. Wydarła się w potężnym jęku. I to właśnie wtedy oszalała.
Gdyż wraz z tą chwilą ciało na jej plecach opadło bezwładnie, a na skórze poczuła ciepłą, lepką substancję, słodkawy zapach zatkał jej nozdrza. Oprawca zsunął się z niej bez słowa w błoto, które szybko się zaczerwieniło przy jego głowie. Nie minęło jedno tchnienie a drugi, czekający w kolejce, zakręcił się wokół własnej osi, rozłożył ręce i ujrzała jeszcze jedno jego oko, zmartwiałe w niemym pytaniu, gdyż drugie zniknęło wraz z połową twarzy zdartej niemal do kości.
Nieporadnie zerwała się na nogi nie czując nawet rąk, przeszła kilka kroków i osłabiona straciła równowagę, runęła z powrotem w błoto. Jednak nieograniczony żal i przerażenie kazały jej zerwać się znowu, po czym zataczając się potruchtała przed siebie. Ktoś wołał ją, słyszała to w głowie. Jeszcze tylko moment nim dotrze do brzegu. Nawet nie wskoczyła do wody, tylko potknęła się zaraz przy skraju kanału i wtoczyła się po skarpie w jego odmęty. Ulga nie przyszła od razu, minęła chwila nim ciecz wdarła się do jej płuc, zdusiła ją, spotęgowała wszystkie przeżyte zdarzenia w gniotącym uścisku paniki. Instynkt samozachowawczy zmusił ją jeszcze do szarpania się z przeraźliwym uściskiem wody zanim przyszło zbawienie i przestała czuć cokolwiek.

Znowu im się wymknął. Tyle dni kolejnych poszukiwań nim zdobyli informacje o kryjówce Cierpkiego, nazywanego tak nawet przez złapanych bandytów z powodu tego, że nieprzyjemny, cierpki uśmiech ponoć nigdy nie schodził mu z twarzy. Czy to sam prowadził kolejnych straceńców do zbrodni, czy cierpiał niedole wygnania poza cywilizowany świat. Musieli złapać i ukrzyżować kilku z jego ludzi, zanim jeden z nich wyśpiewał wszystko jak należy. Metodę mieli skuteczną; kneblowali i przywiązywali złapanych do krzyża a ten, zamiast stawiać, kładli na ziemi. Niezwykle prosty sposób oparty na wyborze: albo szybka śmierć, albo pozostawienie skazańca na los insektów, padlinożerców i drapieżników. Taki krzyż chowali w ustronnym miejscu, by nikt skazańca nie oswobodził, a czasem dla szybszego zwabienia „kata” zostawiali na skazańcu kawałek mięsa tak nadgniłego, że nawet po kilkukrotnym przesmażeniu by go nie tknęli. Śmierć poprzez powolne stanie się pokarmem dla insektów i gryzoni przekonała jednego z nich do wyśpiewania miejsca obozu Cierpkiego. I gdy w końcu znaleźli stary magazyn zastali tylko dwóch bandytów pilnujących dobytku. Na tyle zatwardziałych, że nawet nie próbował czegokolwiek z nich wyciągnąć, także, by nie zabierali czasu, zawiśli obaj pod stropem.
I wtedy Cierpki sam naprowadził ich na swój trop. Gdy oznaczali na mapie miejsce magazynu, by potem wrócić do niego i wynieść wszystko, co cenne, przez szarugę dnia, ledwo co widoczny na tle rdzawych, ciężkich chmur pojawił się dym wydobywający się zza rzędu drzew oznaczającego zapewne kiedyś miedzę, dawno temu, gdy okoliczne uprawy dojrzewały w słońcu. Kto wie, co tu kiedyś uprawiano. Rzepak? Żyto? Kukurydzę? Teraz musieli ostrożnie podążyć za dymem, by z jednej strony nie wpaść w żadną dziurę pełną błota, z drugiej nie poszarpać sobie ubrań na bezlistnych mimo wczesnej wiosny, poskręcanych krzakach. Po drugiej stronie miedzy krajobraz nie zmienił się; morze krzaków zdawało się nie mieć końca. Za to już jak na dłoni widzieli schowane wśród drzew obejście oraz źródło dymu – płonący dom, kolor tak żywy, że aż nierealny w jednolitym otoczeniu. I właśnie kierując się w tamtą stronę trafili na miejsce kolejnej zbrodni.. Za pomocą systemu znaków migowych znanych tylko swojej drużynie rozstawiał ją wokół całego zajścia. W trakcie rozstawiania starał się nie zwracać uwagi na rozgrywającą się przed ich oczami scenę gwałtu, nic nie mogło go wytrącić z zimnego planowania.
Niestety Krasnego wytrąciło.
Za szybko! Nie byli jeszcze gotowi, nie zlokalizowali jeszcze wśród tej rzezi samego Cierpkiego, gdy Krasny - na widok mordu dokonanego na mężczyźnie oraz dziecku - wypalił. Dosłownie wypalił. Pierwszy strzał z jednorazowej, chałupniczej dwururki roztrzaskał głowę gwałcicielowi, drugi strzał zmiótł twarz przyglądającemu się mężczyźnie. Krasny był zbyt dobrym strzelcem by chybić. I najwyraźniej zbyt dobrym człowiekiem, by przeżyć. Nie czekając na resztę i na przygotowanie ataku wybiegł za uciekającą kobietą, próbując ją zatrzymać, uspokoić. W tym momencie Cierpki zlokalizował się sam drugi raz oszczędzając im fatygi. Niczym cień wysunął się zza węgła płonącego domu, żelazny bagnet w jego dłoni zagłębił się w brzuchu zaskoczonego Krasnego. Potem w piersi, drugi raz, trzeci, nim wszyscy wyskoczyli za strzelcem a sam Cierpki padł trzepnięty prętem w głowę przez Szczura - ale nadal żywy. Ostatni z bandytów, całkowicie zdezorientowany od momentu pierwszego wystrzału, nadal stał otępiały i z rękoma podniesionymi do góry obserwował co się dzieje.
Zwrócił najpierw swoją uwagę w kierunku Krasnego, przy którym klęczała już jego siostra, Magda, jak i czwarty z jego ludzi, zwalisty mężczyzna, którego postura mogłaby zwiastować niezmącony spokój; ale który mimo to był człowiekiem niezwykle nerwowym i podejrzliwym. Zdradzały go ciągle poruszające się oczy i wciąż przygarbiona sylwetka. Znał się jednak na medycynie, toteż to, że pokręcił głową po krótkim zbadaniu ciała, mówiło wszystko. Przez moment zapadła tak złowróżbna cisza, że słyszał dokładnie każdy trzask ognia. Szczur, nie zważając na to wszystko, cucił Cierpkiego. Swój pseudinim zawdzięczał niezwykle oślizgłemu charakterowi zahaczającemu niekiedy o bycie psychopatą, przez co tak długo nazywano go szczurem, że uznał to za komplement; w końcu były to przebiegłe i sprytne stworzenia potrafiące przetrwać w każdych warunkach. Wrażenie to potęgowały liczne skaryfikacje na jego ciele, zupełnie, jakby za ich pomocą chciał utrwalić zadawany sobie ból. Jednakże przestrzegał prawa i był niezwykle skuteczny jeśli chodziło o dosadne traktowanie wroga. W walce i po niej.
- Ty bydlaku! Wstawaj, słyszysz?! Nie zrobisz tego, nie możesz! Wstawaj! Co robisz?
Głos dziewczyny klęczącej nad zwłokami brata brutalnie przerwał tę ciszę. Wściekłość wymieszana z rozpaczą głęboko wdarła się w jego uszy. Pamiętał jak Magda i Michał razem zaciągnęli się do jego grupy, oboje młodzi, oboje nierozłączni. Brat i siostra. Było to widać od razu – te same kasztanowe włosy, ten sam nawyk ciągłego, jakby nerwicowego ruchu – nawet jak leżeli to każde z nich musiało przynajmniej kiwać stopą - te same szare oczy. Teraz jednak oczy Michała były zamknięte, jego ciało sztywniało w bezruchu. Praca najemnika stworzyła im wielkie możliwości. Zapewne dlatego powoli robili się przekonani o swej nieśmiertelności, lekko traktując niebezpieczeństwo. Takich tracił najszybciej. Dopiero po chwili zorientował się, że ostatnie pytanie Magda kierowała w stronę zwalistego Łukasza, gdyż ten zaczął ściągać buty zmarłego. Po tym pytaniu jednak zawahał się i skierował wzrok na swojego dowódcę.
- To dobre buty.
Wymamrotał, wpatrując się z wyczekiwaniem. Tak samo jak i reszta - nawet Cierpki, już ocucony, dołączył do wszystkich ze swoim ironicznym, wyzywającym uśmiechem. Czekali na jego decyzję.
Wszystko wokół wydało mu się obce, surrealistyczne. Te wyczekujące twarze, po których skakały cienie od ognia, zapach krwi i spalenizny w powietrzu, mokre, chlapiące błoto pod stopami. Jakby był w zupełnie innym miejscu. Jakby wokół nie walały się zwłoki. Nieznacznie skinął głową.
- Ale buty zostaw. - Dodał nie mogąc się do tej jednej rzeczy zmusić. Musieli wykorzystać wszystko. Szabrowanie zwłok bywało często sposobem na to, by samemu nimi się nie stać. Podszedł do człowieka, który nadal stał z rękoma w górze, chociaż te trzęsły mu się już ze zmęczenia.
- Zdejmij kurtkę.
Rozkazał i spojrzał mu w oczy. W odpowiedzi usłyszał cichy bełkot i ujrzał nienaturalnie rozszerzone źrenice. Naćpany, najwyraźniej grzybami. Pewnie wszyscy byli naćpani. Ciszę powtórnie przerwał głos dziewczyny, tylko tym razem łkający, ledwo słyszalny. Szarpnął mężczyznę, odwrócił go i zaczął ściągać jego kurtkę. Tamten znowu zaczął bełkotać, z rezygnacją i bezwolnie pozwalał na wszystko. Jakby go to nie dotyczyło. Gdy coraz bardziej docierała do niego śmierć towarzysza i całe to zajście, cała ta masakra, zaczął narastać w nim gniew na widok tej obojętności, wykluczenia się z tego, co zaszło. Wściekle popchnął bandytę w stronę ognia, mocno, wepchnął go w środek żaru. Wtedy tamten się ocknął, wrzasnął przeraźliwie, wrzask ten jednak został szybko stłumiony gdy but docisnął głowę do płomieni. Coś w nim puściło, przygniatał go nogą nie zważając na to, że tamten wykręcał ręce próbując ją złapać, szarpał się bezgłośnie, że smród palonego ciała docierał już do głowy. Zdjął stopę dopiero, gdy uświadomił sobie, że ta cała boli go już od gorąca. Tamten skwierczał już tylko, syczał, konwulsyjnie powykręcany. Szczur w tym czasie oglądał zęby Cierpkiego.
- Złote zęby moje! - Wykrzyknął do reszty, chwycił Cierpkiego za nogę i złamał ją z trzaskiem.
- Wreszcie się obudziłeś, tak. - Uśmiechnął się na widok zdezorientowanej wściekłości na jego twarzy. - Nigdzie nie idź, dobrze?
Zaczął iść w stronę kolejnych trupów by przejrzeć ich uzębienie, ale jego zdenerwowane mamrotanie mówiło wszystko o skutkach tych poszukiwań. W końcu dotarł nawet do nadpalonych zwłok, wyciągnął je za nogi, odwrócił w swoją stronę.
- No, ten przynajmniej od razu odsłania zęby, tak, odsłania. - Powiedział sam do siebie i ostrożnie, by się nie poparzyć, zerwał nadtopiony kawałek policzka zasłaniający nieco uwydatnioną przez spaloną skórę szczękę.
- Nikt nie chodzi do dentysty, nie, i jak wtedy się kończy? - Złapał za jego szczękę oraz kość nosa by kłapać nadpaloną głową w rytm wypowiadanych słów. - Nie chodziłem do dentysty, nie, i tak skończyłem!
Przywódca najemników, stojąc obok, odwrócił od tego głowę, nie mogąc już słuchać głosu Szczura. Ale był świadom, że najgorzej byłoby w takim momencie okazać nerwy. To mogło być zaraźliwe. Złapał oddech i pokuśtykał ku Krasnemu. Przykucnął przy nim by nałożyć kurtkę na głowę martwego.
- Szefie, niedaleko stąd coś słyszałem.
Łukasz nie wyglądał na zbyt rozgarniętego ale były to tylko pozory. Wyróżniał się świetną spostrzegawczością, niejeden raz wyciągał wszystkich z kłopotów dzięki temu.
- Sprawdź to. Ale nie sam.
Złapał dziewczynę za ramiona i odwrócił ją ku sobie. Ta przestała łkać, ale spuściła wzrok ku ziemi.
- Magda, spójrz na mnie. Jesteś nam potrzebna, musisz pójść z nim i sprawdzić te hałasy, rozumiesz? Bez ciebie sobie nie poradzimy. Spójrz na mnie. Słyszysz?
Powoli podniosła głowę i pokiwała nią. Wiedział, że w ten sposób pomoże jej dojść do siebie. Musi poczuć, że to nie ona potrzebuje pomocy, ale inni od niej, musi za pomocą obowiązku ogarnąć się i uporządkować. A może i on wmawiał sam sobie, że jest potrzebny, by od tego wszystkiego nie zapaść się do środka, nie oszaleć? Chyba nie o wszystkim dobrze było myśleć.
- Nie pójdzie przecież sam, prawda?
Dodał jeszcze, już łagodniejszym tonem. Wstali wszyscy, powtórnie pokiwała głową. Wzrok miała wbity gdzieś w przestrzeń, ale reagowała. To był dobry znak. Poklepał ją jeszcze po ramieniu.
- Idźcie i uważajcie. Magda! Skup się. Pamiętaj, że jesteś potrzebna.
Odprawił oboje i mimo zmęczenia podszedł w końcu do ostatniego pozostawionego przy życiu bandyty. Ten uśmiechnął się nieco żarłoczniej. A może to tylko refleksy ognia tak tańczyły na jego twarzy?
- Pewnie spodziewasz się, że będę mówić?
- Nie, Cierpki. Nie spodziewam się, że będziesz mówić.
Przybliżył się do niego by móc dokładniej przyjrzeć się jego twarzy.
- Spodziewam się, że będziesz krzyczeć.
Odsunął się od niego z obrzydzeniem i dał znak głową Szczurowi, że pora na przygotowania. Po czym wreszcie mógł usiąść, tak jak stał, w błocie, pozbawiony sił. Zeszła cała adrenalina, poczuł znużenie, wstręt do wszystkiego wokół.
A poniedziałek dopiero się zaczynał.

- To tutaj. Słyszałem jak ktoś zasuwał ten właz.
Powoli dochodziła do siebie podczas skradania się w stronę studzienki kanalizacyjnej. Wsparła się kilka razy na towarzyszu, ale w końcu odzyskała równowagę, żal i rozpacz zamieniana była na wściekłość. Zemści się. Plan zemsty już powoli kiełkował w jej sercu. Tamci nie żyli, ale to nie oni przywiedli jej brata pod ten dom, nie oni stali za tym wszystkim. Powoli ta myśl dawała jej siłę by nie pogrążyć się w zatraceniu, by złagodzić cierpienie. W jej głowie narastała myśl będąca środkiem przeciwbólowym, ratunkiem w tej chwili.
- Słuchaj. Przygotuj granat. Odsunę właz, jeśli dam znak, to ciepniesz wgłąb. Słyszysz?
Wyszeptał do niej, w odpowiedzi pokiwała głową i sięgnęła do torby opasanej wokół talii po prowizoryczny ładunek. Przygotowała się, zamarła w napięciu. Obserwowała powoli odsuwaną płytę oraz dłonie czekając na rozkaz, skupiona przez chwilę tylko na tym zadaniu.
Z zaledwie lekkim szmerem płyta w końcu otworzyła widok na drabinkę i tunel, z którego buchnął w nich odór zgnilizny. Kompletnie białe, ślepe oczy wbiły w nią z dołu swoje spojrzenie. Zanim zdążyła cokolwiek zrobić wzrok ten przeszył ją i całkowicie sparaliżował.

Przyglądał się jak Szczur powoli piłował kark Cierpkiego. Tamten rozczarował. Nie krzyczał, tylko zaciskał usta w tym samym uśmiechu, uśmiechu, który powoli wytrącał go z równowagi. "Chory skurwysyn“ - pomyślał. Zdawał się czerpać przyjemność nawet z własnego bólu. Ale i ten uśmiech powoli zamierał, twarz stawała się coraz bledsza, powieki opadły. Szczur jeszcze jakiś czas piłował, zdając się być ucieszony tą pracą. Zapewne sam byłby jednym z celów poszukiwań, nie gorszym od Cierpkiego wariatem i zbrodniarzem, gdyby nie to, że mógł się realizować zgodnie z prawem i jeszcze czerpać z tego zyski. Poczuł jak coś podchodzi mu do gardła, ale pusty żołądek wytworzył jedynie niesmak w ustach i poczucie zgagi. Napiłby się. Tak bardzo by się teraz napił. Co on właściwie tu robił? Taplał się w wielkim szambie, ot co robił. Niczym niezmącona ręka sprawiedliwości tropił kolejnych wykolejeńców w pracy pozbawionej końca. Przewalał tylko ludzkie śmieci ze sterty na stertę w morzu odpadków niczym perwersyjny krewny Syzyfa. I oblepiony tymi odpadkami coraz bardziej przypominał to, co miał usuwać. Pachniał już tylko trupem, żył tylko trupem. Stracił nawet jedyną kobietę, jaką kochał i jaka najpewniej kochała jego. Ona sama nie odeszła do normalnego życia w mieście, tylko współpracowała z nim, zanim dopadła ją obsesja jednego zlecenia i wszystko się rozpadło, zapędziła się w wielomiesięcznym polowaniu gubiąc po drodze przyjaciół i towarzyszy. Otaczali ją już tylko desperaci liczący na szybki zysk, bo sama, będąc niesamowicie skuteczna i wychodząc bez szwanku z wszelkich problemów, ciągnęła za sobą fatum śmierci dla reszty. Stała się przechodniem, a ludzie obok niej pojawiali się i znikali.
Nie wiedział już nawet, czy tęsknił za nią, czy nie chciał jej już nigdy spotkać.
- Burmistrz dba o nas, tak, dba, nie uważasz? Nie płaci za ciebie całego, tak, nie całego, tylko za głowę. Troszczy się o to byśmy nie nadźwigali się za bardzo, tak.
Słuchał tych słów wypowiadanych przez Szczura do odpiłowanej głowy, którą ten podniósł za włosy by patrzeć prosto w martwe już oczy. Słuchał ich całkowicie wyłączony z tego co się dzieje. Wstał dopiero gdy usłyszał za sobą kroki. Wracali. Oboje cali i zdrowi, Magda nawet zdrowsza niż kilka chwil temu. Ale nie byli sami, prowadzili ze sobą przerażonego, trzęsącego się ciągle starca. Ciemne plamy na łysinie wskazywały na kiepski stan zdrowia, sam mężczyzna zaś ciągle patrzył albo w ziemię, albo na kilkuletnią dziewczynkę idącą obok niego. Marchewkowo-włosą, z zaciętymi ustami, zaś w jej twarzy było coś nietypowego. Dopiero po chwili dotarło do niego co - dziewczynka była ślepa, białka oczu całkowicie pozbawione były źrenic. Wzdrygnąłby się normalnie na ten widok, ale wśród otaczającej go jatki czuł się znieczulony, zobojętniały.
- Kto to?
Zapytał jednocześnie ponaglając gestem Szczura, by nie bawił się głową tylko ją spakował. Przyjrzał się starcowi, który nerwowo rozglądał się wokół. Ten wyłapał to spojrzenie i uznał, że to od niego oczekuje się odpowiedzi.
- Schowaliśmy się na widok tych... gdzie oni są? Córka, wnuk? Albo nie, nie chcę tego wiedzieć... Zdążyłem zabrać Dolores i się schować.
- Dolores?
- Tak nazwała ją moja córka gdy ją znalazła, bo bardzo przypomniała jej jedna piosenkarkę, spodobało się jej to imię...
Przerwał i zaczął znowu się rozglądać z coraz większą rozpaczą i rezygnacją w spojrzeniu. Dolores wpatrywała się co chwilę w inne osoby, chociaż „wpatrywała“ było złym słowem w jej przypadku; odwracała powoli głowę od jednej postaci ku drugiej jakby wiedziała, gdzie kto stoi. Wszyscy przysłuchiwali się rozmowie; poza Szczurem, który mamrocząc coś pod nosem wpychał głowę do starej lodówki turystycznej.
- Znalazła? To nie jej dziecko?
- Nie, proszę pana. To wszystko było dziwne. Dolores błąkała się po okolicy, sama, takie małe dziecko! Nie chciała powiedzieć skąd jest, co się stało, a nawet jak ma naprawdę na imię. Mówiła, że zapomniała.
- Nie mów mi „proszę pana“. Mam na imię Adam, Adam Zejer.
- Dobrze... Adamie.
Starzec zamilknął i spuścił wzrok z powrotem na ziemię, najwidoczniej rezygnując z obserwowania okolicy. I zapominając by samemu się przedstawić. Ciszę przerwał Szczur, podchodząc zarówno z lodówką turystyczną w rękach jak i ze szczerym uśmiechem.
- Zapakowane, szefie, tak, truposzek ładnie sobie leży w lodzie, tak tak. Chodźmy stąd, tak, chodźmy, zostaw dziadka i ślepaka i chodźmy, tak...
- Truposzkiem będzie każde ciało, więc śmierć bliższa dziecku, nie dziadkowi, gdy duch już dojrzał.
Zanim zorientowali się, że słowa te wypowiedziała Dolores, starzec uciszył ją od razu wyszeptując „cicho bądź“ oraz stanowczym gestem, w którym jednak było znacznie więcej strachu niż złości.
- Plecie co jej na język przyjdzie... takie są dzieci, wybaczcie jej.
- Co z nią jest?
- Ona chora, jak my wszyscy, ale się nie ujawnia to u niej, nie...
Adam wyczuł, że starzec coś ukrywa z wyraźnym przestrachem, a i nie o to pytał, czy dziecko było skażone. Wyczuł jednak, że nie ma najmniejszego sensu, by naciskać na ten temat, że nic to nie da. Skupił się za to na Dolores, ta odwróciła głowę w kierunku Szczura.
- Nie mów tak, nie! Szefie, zostawmy tę małą wiedźmę i niech tak nie gada, nie!
- Szczurze, ale ona milczy...
Adam przerwał mu wyraźnie zaskoczony jego reakcją.
- Co? Wmawiacie mi, tak, wmawiacie, że jestem szalony! Jak ktoś ma być szalony, tak, szalony, to to ma być Szczur, tak. Nikt inny. A weźcie się wy wszyscy...
- Dosyć!
Adam przerwał mu kompletnie zirytowany już wszystkim. Tym razem powoli puszczały mu nerwy, miał serdecznie dosyć całego tego dnia. Marzył o tym by być daleko stąd. I o kąpieli. Starzec stał całkowicie blady, Dolores się uśmiechała.
- Posłuchaj, starcze. Nie mamy całego dnia. Nie mam pojęcia, co się tu wyrabia, ale nie możecie tutaj zostać.
- Muszę tutaj zostać. Tutaj została moja rodzina, młody człowieku. Muszę pochować zięcia, skoro tylko jego wypatrzyłem- odpowiedź była nieoczekiwanie twarda i pewna siebie. - Ale Dolores nie może zostać. To nie miejsce dla niej. Nie wśród tych wszystkich... Ktoś przeżył?
Te słowa dodał już ciszej, bez takiej siły woli.
- Nie. Zabiliśmy wszystkich. Co do jednego.
- Dziękuję.
Adam nigdy jeszcze nie słyszał jednego z „magicznych słów“ wypowiedzianego z taką mieszanką szczerości i nienawiści. Zebrali się wokół niego już wszyscy. Szczur z głową, Łukasz, Magda, starzec, Dolores. Kolejna decyzja, tym razem znacznie poważniejsza. Nie miał pojęcia jak bardzo.
- Pochowaj rodzinę i tego tam... przykrytego kurtką. To nasz przyjaciel. Był dobrym człowiekiem, nie zasłużył na bycie padliną. Jak nie znajdziesz na to sił to wciągnij go chociaż do ognia... i zabierzemy Dolores.
- Ale szefie...
- Cicho, Szczurze. Dziecko chcesz zostawić? Mało ci trupów?
Warknął na niego, usłyszawszy w odpowiedzi mamrotanie pod nosem. Starzec pokiwał bezwiednie głową. Magda przestała stukać palcami o udo i odetchnęła ciężko, jakby z ulgą.
- Ostatni wysiłek...
Starzec wyszeptał sam do siebie.
- Obyś zaznał dobrego odpoczynku... Łukasz, weź ją na barana, nie chcę zostawać w tym miejscu ani minuty dłużej.
Dolores spojrzała na zwalistego mężczyznę, potem na starca wyczekując jego reakcji. Ten nachylił się nad nią i pocałował ją w czubek głowy.
- Idź, dziecko.
Słowa te wypowiedział już głosem głuchym, oddalonym, pogodzonym całkowicie. Dolores zasmuciła się, ale przytaknęła zanim Łukasz podniósł ją zwinnym jak na swoje gabaryty ruchem i posadził na karku. Adam dał znak Magdzie, by poszła pierwsza, sam zaś, nie oglądając się już na starca, ruszył za nią; cały pochód zamknął, za plecami Łukasza, Szczur, kiwając na boki lodówką niczym grzechotką oraz wciąż mamrocząc coś sam do siebie. Nikt się już nie oglądał, wszystkim udzieliła się atmosfera jak najszybszego odejścia z tego miejsca kaźni. Przyszły też zmęczenie i nerwowość, co było najważniejszym sygnałem do powrotu do cywilizacji. Adam powoli, już po pierwszych krokach, zaczął czuć, że jest obserwowany, mrowienie z tyłu głowy narastało. Obejrzał się tylko raz by natrafić spojrzeniem na białka bez źrenic. Te wpatrywały się w niego intensywnie. Ale jak mogły się wpatrywać? Przecież była niewidoma. Otrząsnął się z tego absurdalnego wrażenia i przyśpieszył kroku.

Kolejny raz wyszła poza membranę Pola Źródłowego. Obraz rozkwitł nagle rozpędzając pojęcia i dźwięki. Obraz niestały, kręcący się poprzez barwy i aury tak, że czuła, nie zaś widziała wydarzenia. Obumierające struktury drzew, uderzenie strumienia protonów, pieśń matek opłakujących swe dzieci, niemożliwa do powtórzenia bez pękniętego serca, zanurzenie w jeziorze metanu, cień goniący światło, poczucie gęstości tak wielkiej, że rozrzucała jej myśli z powrotem ku sobie jakby były najpierw rozpierzchnięte we wnętrzu kuli. Spojrzenie jej zmieniało się co chwilę, raz widziała ciepłem, innym razem stawiała dotyk na strunach. W jej głowie krążyło imię, imię niewyrażone literami tylko poczuciem - nie wizerunkiem - istot i przedmiotów. Hypatia. Krzyki kobiety.
Biblioteka płonie! Płonie!“
Nie krzyki, myśli, coś, co działo się poza widzeniem. Żal, wielka aura żalu.
Biblioteka płonie...“
Strach. Strach w ciele tej kobiety, która ją przyzwała, przerwała podróż.
Uciekaj“.
Nie jej słowa, nie tamtej. Przekaźnik, była przekaźnikiem i jednością.
Uciekaj!“
Barwa nienawiści rozlała się w skorupach morderców zanim podróż rozpoczęła się na nowo wywołana imieniem. Kodem imienia. Najpierw „Dolores". Krótki przeskok i ucieczka z miejsca bólu po wejściu w inną świadomość. Niezamierzenie, bezwładnie zostawiła w niej ziarno nakreślając obraz, malując go w tej świadomości. Kolejne wezwanie, kolejny kod.
Dolor“. Światło rozbłysło w jej głowie, kontury kształtów i cząsteczek zapachu wypełniły ją w całości. „Dolor“. Kolejny przystanek w odwiecznej podróży. Znała myśl tego kwiatu. Zakoska. Czuła zgromadzoną w niej niechęć i podziw zarazem. Odbijała swój moment jak w lustrze. I znowu poczucie zagrożenia.
Uciekaj!“
Ale dziewczynka jaką była nie rozumiała tego. Nie odbierała. Zakoska zaznaczała się swym zapachem coraz mocniej w jej aurze.
Uciekaj, na co czekasz!“
Zrozumiała - groźba nie dotyczyła wzywającej, ale wezwanej i tkwiła w kompletnie innym miejscu. Ból w głowie wybuchnął znienacka, obraz zniknął zapełniony ciemnością. Słyszała głosy, nieodległe, nie będące echem i kodem. Konkretne głosy uwarunkowane w języku. Była znowu w swojej przestrzeni.
- To ta... bądź cicho.
Utleniony etanol. Skąd to wiedziała? Wspomnienia uderzały odpowiedziami na oślep w zapomnieniu ogólnym. Poddała się temu nie tylko z powodu bezradności. Czuła, że taki był plan, gdziekolwiek mieli ją zabrać. Plan, którego przyczyną był skutek. Zmieniła się w ludzki foton obierający drogę na podstawie przyszłego wyboru, by móc później wymazać wszystkie zbędne ścieżki.
Tak miało być.

Śnił. Leżeli wszyscy w izbie jednego z domów w Złotych Ogrodach. Dziwna nazwa dla kawałka ziemi zapełnionego jednorodzinnymi domkami, w połowie zrujnowanymi. Ale było to bezpieczne, otoczone miejsce, niedaleko składów. Chociaż się obudził, to czuł, że zrobił to nadal we śnie. Patrzył na sznur postaci przechodzących przez izbę niczym cienie. Z przodu młoda para, niemalże nastolatkowie, drobna blondynka i chłopiec z włosami schowanymi pod czapką, biło od nich wrażenie śmiechu, radości. Zaraz za nimi tęgi, ale nie gruby mężczyzna z uporem i uwagą w sobie, każdy jego krok naznaczony był odpowiedzialnością. Dalej kolejny, nieco wątły, przeraźliwie blady, odcinający się od tamtej trójki brakiem munduru, mimo to pewny siebie. Za nim kolejna para, nieco dojrzalsza. Człowiek z oczami jak zwierzę, niepokojący, obok niego kobieta, oboje z takimi samymi wisiorkami na szyjach. Dalej kolejna kobieta, nieco już starsza, emanująca spokojem i dobrocią w równym stopniu, co idący obok niej następny mundurowy, duży, wielki wręcz chłop z pogodną twarzą. Dla kontrastu z torbą na ramieniu podążał za nimi niski człowiek z oszpeconą twarzą, podziurkowaną jakby po ospie. Za nim jeszcze dwóch żołnierzy dźwigających ciężkie toboły i na końcu ona. Dolores. Już nie dziecko, ale dorosła, dojrzała kobieta. Rude włosy opadały na mundur, mimo ślepoty szła uzbrojona, pewnym krokiem.
Widział, jak wokół tego pochodu zalegają cienie, zbliżają się, ogarniają wszystkich, wyciągają czarne macki w ich stronę. Chciał ją ostrzec, zawołać, ale zanim to zrobił odwróciła się i położyła palec na ustach.
Będę ich pamiętać. Przeżyję ich wszystkich.
Wszystko nagle zniknęło. Obudził się naprawdę, cały spocony. Rozejrzał się po izbie pozbawionej jakiegokolwiek wyposażenia, powiódł wzrokiem po leżących pokotem towarzyszach. Nie było wśród nich Magdy, niemal tydzień temu odesłał ją z Dolores do burmistrza. Miała zadbać by dziewczynka znalazła miejsce w sierocińcu, a sama oderwać się od ciągłych polowań, wypraw i bezdroży. Niech odpocznie, wrócą po nią za kilka dni. Każde z nich potrzebowało odpoczynku, ale ona w najwyższym stopniu. Musiał dbać o wszystko, rozważnie szafować siłami swych ludzi. Mimo to ogarnął go niepokój. Cicho podszedł do jednego z leżących, sprawdził tętno. Żył. Absurdalne poczucie, że leżą wokół niego zwłoki minęło. Wymacał nóż, przygarnął go do siebie, oparł się o ścianę przy oknie i wyjrzał na zewnątrz z poczuciem, jakby ciemność ze snu nadal otaczała ich wszystkich. Blade światło lampy przy chronionej bramie tylko potęgowało mrok wokół, mrok nocy pozbawionej blasku gwiazd i księżyca. Jak takie małe światełko miało zwalczyć tak wszechobecną ciemność, obronić ich wszystkich? Czuł się, jakby to światło było niczym pierwiastek dobra w otaczającym ich wszystkich świecie, dobra tak przytłoczonego, że migoczącego ledwie. Jak człowiek mógł dalej żyć, istnieć, gdy wyrządzono tyle zła? Jak mógł się od tego odciąć i jakby nic nie zaszło budzić się, jeść, pracować, rozmawiać? Tak wiele razy był bliski poddania się i nie wtedy, gdy walczył, tylko wtedy, gdy tej walki brakowało. I to poddania się ostatecznie. Tak wielu czekało na niego po drugiej stronie.
Czasem przyzywali go, gdy tylko zamykał oczy. Ich cienie opasywały jego głowę, tuliły go do siebie, szeptały mu do ucha. „Odpocznij. Odpocznij". Szturchnął nogą bagaże z nadzieją, że coś w nich brzdęknie, że znajdzie się jakaś butelka, jednak nadaremno.
Wiedział już, że tej nocy nie zaśnie. Oparty o framugę okna czuwał do rana wypatrując pierwszych oznak niedalekiego, rdzawego świtu.

- To były naprawdę dobre buty.
- Wiem. - Odpowiedział Łukaszowi ze spokojem.
- Moje buty ocierają mi stopy. A on ich już nie potrzebował. Gdybym mógł coś zrobić... ale już ich nie potrzebował.
- Wiem. Nie musisz się tłumaczyć.
Adam uspokoił towarzysza. Dobrze go znał i wiedział, że chociaż miał rację z tymi butami, to nadal męczyły go wyrzuty sumienia, że tak się zachował przy Magdzie. Poklepał go po ramieniu na uspokojenie i rozejrzał się dookoła. Buty. Taki drobiazg, a ciągle przypominał mu niedawne zajście. Uporczywie nachodziła go myśl czy nie powinni zabrać ciała, pochować je... czy nie skończyło jak żer. I dziwne zachowanie Magdy, jej stan. Zostawiona wraz z Dolores coś w sobie kryła, czuł to. Napięcie uwidaczniało się na tle jej spokojnego, zrezygnowanego zachowania.
Nie dawało mu to spokoju.
Świt wydał mu się nieco jaśniejszy niż zwykle. Niebo zaś sprawiało wrażenie bardziej szarego niż czerwonego. W pewnym momencie był wręcz przekonany, że gdzieś daleko słyszał niosące się w porannej ciszy kwilenie ptaka. Ciszę tę przerwał Szczur, złośliwie popędzając Łukasza do marszu.
- No dalej, dalej, nie zostawaj w tyle, tak, nie zostawaj! Świat jest pełen trupów, tak, jeszcze znajdziesz jakieś buty!
- Lepiej butów szukać, niż być świrniętym i w dżiny wierzyć!
Adam obejrzał się na obu pytającym wzrokiem. Szczur się nieco skrzywił, ale nadal rozbawiony, Łukasz triumfalnie się uśmiechnął.
- A bo szefie, tak, słyszałem taką historię... że jest taka butelka, że jak się ją znajdzie, tak, to w środku dżin siedzi i życzenie spełni...
Adam przyjrzał mu się uważniej czy nie robi sobie znowu żartów. Wprawdzie w różne rzeczy ludzie wierzyli, a i Szczur nie należał do osób będących kanonem normalności, ale dżin?
- Dżin w butelce? Też słyszałem. To tego się przypadkiem nie pije? A, ten dżin... pamiętam. Ale to miały być trzy życzenia, nie jedno.
- Tutaj? Aż trzy? Wszędzie są braki, tak, a on myśli, że aż trzy życzenia dostanie. - To jak Szczur pokiwał z powątpiewaniem głową jeszcze bardziej wprawiło go w niepewność, czy ta cała rozmowa toczona jest na poważnie, czy chcą go nabrać. Ale miał dobry humor, nocne mary odeszły w nicość tego ranka, więc postanowił kontynuować zaciekawiony całą tą historią. Zazwyczaj Szczura nic nie interesowało poza obowiązkami.
- I co, gdybyś znalazł tego dżina to o co byś go poprosił?
- Ja? O to, by być burmistrzem, tak, burmistrzem.
- A ty, Łukaszu?
- Myślałem o... darujmy sobie o czym myślałem, ale Szczur mnie przekonał. Być burmistrzem, na obiad jadać kurczaka...
- A ja bym go o to nie poprosił, stracone życzenie. Może za to wytrzasnąłby mi skądś butelkę wina. - Adam zdawał się być w coraz lepszym humorze.
- Wina? Zamiast być burmistrzem?
- Łukaszu, spójrz na nas. Myślisz, że nawet dżinowi udałoby się zrobić kogoś z nas burmistrzem?
Zaśmiali się obaj, Szczur zaś przybrał nieco obrażoną minę, jakby rzeczywiście w dżina wierzył i cała ta rozmowa była wręcz czymś na miarę obrazy religijnej. Zostało ich trzech, ale wybierali się jedynie do oznaczonej wcześniej kryjówki Cierpkiego, zabrać co cenniejsze rzeczy by potem wrócić do miasta, odnowić siły. Jeśli Magda się nie pozbiera to będą musieli znowu rekrutować. Ilu to już było? Magda i Michał dołączyli niedawno, a już mógł stracić nie tylko jego, ale i ją. Rzadko kto przetrwał dłużej. A wtedy już i tak z czasem był stracony. Jak Róża... Z tych myśli wyrwał go kolejny śmiech Szczura.
- Szefie, patrz! Stary znajomy!
Skierował wzrok we wskazanym kierunku. A więc byli już za fabryką straszącą rzędami zardzewiałych, nigdy nie użytych samochodów, jednego Opla za drugim, dziesiątek, o ile nie setek maszyn, które zakończyły swą podróż nim zdążyły je rozpocząć, na wylocie z miasta upstrzonym dla przestrogi głowami złapanych przestępców. Ponabijanymi na pręty z wyrwanego skądś ogrodzenia. Złote Ogrody jak i magazyny mieli dawno za sobą, całą zachodnią, ufortyfikowaną stronę miasta, gdzieś niedaleko dobiegał do niego szum rzeki na moment przed łączeniem się z kanałem. Stare, nieliczne żurawie portowe odcinały się powoli na tle jaśniejącego nieba.
Głowa patrzyła się wprost na niego. Cierpki. Oczy miał już wyjedzone przez larwy, skóra twarzy zaczynała cuchnąć. Musieli go nabić jeszcze wieczorem te kilka dni temu wśród innych. Doskonałe ostrzeżenie: jeśli jesteście mu podobni to nie zbliżajcie się do miasta. Martwe oczy. Same białka, jak u Dolores. Wzdrygnął się i zatrzymał zaniepokojony, z poczuciem, że powinien wrócić, sprawdzić czy wszystko jest w porządku. Irracjonalny lęk jednak powoli uległ rozsądkowi. Otrząsnął się z tego zaniepokojenia, zwłaszcza, że dzień był pogodny, wiatr nie przynosił zbyt dużej ilości pyłu, wręcz orzeźwiał. Podobno pogoda miała się powoli poprawiać, bardzo powoli, lecz z każdym rokiem zbliżała się do znośnego stanu. Rozejrzał się wokół. Poskręcane na prętach pnącza wypuszczały kilka pąków. Kwiaty! Jak mógł wcześniej tego nie zauważać? Wprawdzie roślinność zieleniła się coraz bardziej, nieśmiało pokonując brunatno-czarną dominację barw, ale nigdy wcześniej nie zwrócił uwagi na taki luksus natury, jakim są kwiaty i ich kolory. Na to, że to wraca. Zapewne już dawno świat wokół odżywał, a on tego nie zauważał pogrążony coraz głębiej w całym tym obłędzie, jaki przyszło mu dzielić z resztą. Może więc nie było tak źle, może dookoła świat był coraz lepszy, tylko oni, wykluczeni z tego, czyściciele najgorszych zabrudzeń, coraz mniej potrafili sami się doczyścić.
Wszystko szło ku lepszemu, nie było się czym martwić. Otucha wlała się do jego serca, najgorsze mieli za sobą. Wspomnienia ciemności, duszności, morderczego mrozu odbierał już niemal wyłącznie jako zamierzchłe czasy dzieciństwa; ale dopiero teraz, gdy przyszła świadomość końca zleceń, gdy pojawiło się widmo odpoczynku zaczął zwracać uwagę na zmiany w otoczeniu.
I właśnie wtedy przybiegła Magda. Stłumione kroki nie odbijały się echem gdy mijała hale fabryczne, ale miał zbyt dobrze wyszkolony słuch by jej nie usłyszeć. Nawet Szczur spoważniał, wszyscy odwrócili się w jej kierunku i podbiegli by ją złapać, niemalże pozbawioną tchu. Zanim jeszcze się odezwała wiedział już, że coś poszło nie tak.
- Porwali Dolores.


 Kliknij, by wrócić do strony głównej



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz