KiB w sieci

poniedziałek, 13 listopada 2017

166. Mitologia słowiańska - Jakub Bobrowski, Mateusz Wrona

Kocich łapek: 4
czytałam: 1 dzień
tłumaczenie: -
wydawnictwo: Bosz  
data wydania: 10 października 2017
cykl: -
seria: -
stron: 160
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: twarda, matowa
ISBN: 9788375763256
cena z okładki: 39,90 zł
tytuł oryginalny: -

 Aż muszę skopiować: "Mitologia słowiańska” Jakuba Bobrowskiego i Mateusza Wrony zabiera czytelników w fascynujący świat pradawnych Słowian oraz ich wierzeń. Autorzy, w oparciu o aktualne opracowania naukowe z dziedziny historii, religioznawstwa i językoznawstwa, w sposób barwny i pobudzający wyobraźnię prezentują sylwetki pradawnych bogów i herosów, jak również postaci słowiańskiej demonologii. Tym, co wyróżnia „Mitologię słowiańską” spośród innych dostępnych tego typu książek jest przyjazny każdemu czytelnikowi język przedstawionych historii, pozbawiony naukowych, często trudno rozumianych terminów. Publikacja ta jest zbiorem fabularnych opowiadań ilustrujących treść słowiańskich mitów, jednak wszystkie kulturowo-historyczne składniki zawartych w niej tekstów – imiona bóstw i demonów, ich atrybuty i zachowania – zgodne są z wiedzą naukową. W połączeniu z atrakcyjną i przejrzystą formą narracji, czyni to niniejsza książkę atrakcyjną nie tylko dla badaczy historii Słowian, ale także miłośników literatury fantasy, gier komputerowych i wszelkich działań mających charakter rekonstrukcji przeszłości. Tyle opis....

 "Mitologię słowiańską" kupiłam niejako z rozpędu, widząc reklamę książki na jednej z internetowych księgarni, skuszona opisem, jaki jest wyżej. Gdy dostałam ją w łapki, zachwyciłam się grubością i okładką, ale tylko na moment grafika mnie urzekła (o czym później). A potem otworzyłam strony i... magia prysła.

 Zacznę od tego, że jeśli szukacie fajnego opracowania mitów słowiańskich, których, de facto, nie znamy - bo i nie zapisały się żadne z nich - i które będą świetne dla dzieci albo osób, które dopiero zaczynają przygodę z mitologią: nie krępujcie się, bierzcie i sięgajcie, to są bowiem baśnie. Dosłownie. Mimo świetnej, konkretnej bibliografii - bo jest świetna i spora, autorzy po prostu dziurawią jak sito dokonania archeologów, etnografów i religioznawców. Wypaczają to, co ludzie opracowali i to w sposób tak dziwaczny, że klękajcie narody. Jak na propagowanie rodzimej mitologii - to tak trochę kiepsko. Ale do rzeczy.

 Książka jest... gruba. Ale tylko pozornie. Autorzy wykorzystali gruby papier, niewygodny w czytaniu, bo wciąż miałam wrażenie, że pomijam jakieś strony. Również numeracja umiejscowiona jest mało szczęśliwie... Ale chyba najgorsze w tym wszystkim jest to, jak przedstawiono bogów. "Mity" należy brać przez co najmniej pięć jak nie dziesięć litościwych spojrzeń i nie uznawać ich za coś oczywistego. Twórcy wyraźnie pragnęli być niczym Jan Parandowski. Snuć opowieść, uroczyć czytelnika... a wyszło co najmniej kiepsko. Zaczynamy od mitu stworzenia świata - niby oczywista oczywistość, w każdej mitologii się przejawiająca, tu jednak za wiele baśniowości a za mało domniemywania. Wysunięto Peruna na główne bóstwo - a gdzie Swaróg? Pradawny pan niebios - wedle wielu badaczy odsunął się dla swego syna. Tu zaś Perun jest panem i władcą, z jego odbicia stworzył się Weles... Miałam sporo zgrzytów, czytając kolejne wersy, jak w kiepskiej fantastyce. Mity często są sprzeczne, to, co udało się ustalić, nie zawsze jest jednoznaczne - a tu, wszystko pięknie i ładnie, wręcz cukierkowo. Brrr. Dziwi mnie też bardzo brak jakiekolwiek wzmianki o Jaryle (Jarowicie) - przecież to dość znaczące bóstwo, występujące w kulturze słowiańskiej. Tu zaś? Zapomniane. Ograniczanie roli bóstw - zwłaszcza Welesa, ale i w ogóle, uszczuplenie panteonu bóstw. Zwłaszcza w żeńskiej części. O tym za chwilę, skupię się jeszcze na bogach - od kiedy Rod jest welesowym synem/ A ze Żmijem solarny ptak walczył...? Myślałam, ze to są istoty zależne od chwili, od pory roku, a nie konkretnie przypasowane! Tu mają ściśle nakreśloną rolę, a nie niejednoznaczną i trudną do wyraźnego określenia. Co dla mnie było sporym błędem.

 A teraz - czemu tak drastycznie ograniczono boginie? Opisano tylko Mokosz. Ale ta Mateczka jest mdła, pusta, pozbawiona kobiecości - wątła w biodrach, słaba w mocy, poddana męskiej sile, bojąca się gniewu Peruna... Serio!? Serio. Czytałam i nie wierzyłam własnym oczom. A gdzie Marzanna choćby? ta ciemna strona Mokoszy, twarz bogini w zimie? A gdzie dumne Rodzanice - te ostatnie zresztą przedstawione jako zagubione i słabe i wygnane rodowe córki. Tego mi brakowało, równowagi między męskim a damskim w mitologii. Miast pełnej interpretacji i prób umiejscowienia sił, mamy określenie, podsumowujące "mitologię" słowami: 

"Mężczyzna musiał być odważny jak Perun i silny jak Swaróg, jednak nie brakowało im nigdy Dadźbożej skłonności do zabawy oraz Welesowego sprytu. (...) Słowiańska kobieta, wzorem Mokoszy, miała być opiekuńcza i płodna". 

 No, jak to przeczytałam, to myślałam, że padnę. I zakwilę. Plus, uwaga, feministycznie nastawione panie - ja miałam w tym momencie ochotę złapać za wałek i wbić autorom trochę rozumu do łba! - w części o demonach mamy "ludzi" i... "kobiety". Słowianie więc dzielili się na część ludziów i kobiety? Ludzie nosili spodnie a kobiety rodziły dzieci i stawały się demonami? Super. To w tym momencie strzał w stopę był po prostu piękny. Faktycznie, mamy TYLKO bogów i herosów, boginie i heroiny zniknęły, zastąpione dla świętego spokoju Mokoszką i potem upiorami z cyckami, bo każda baba to w końcu upiór. Chcecie dowodu, proszę bardzo, łapcie cytaty, które świadczą o tym, że wszystkie baby są złe: 

 "(...)dusze złośliwych kobiet i starych panien nie miały do Nawii wstępu(...)" oraz "(...)podobny los czekał kobiety zawistne, co zmarły bezpotomnie(...)

 No super. Gratuluję podejścia do tematu. Byłam mocno zniesmaczona. 

Podobnie zresztą jest z biesami i upiorami. Trochę na siłę, snucie baśni dla baśni, wplatanie w to, co znamy z innych przekazów historii. Miałam momentami wrażenie, ze czytam po prostu mitologię nordycką albo grecką, tylko z słowiańskimi bóstwami. Z solidnym naciskiem na męską część słowiańszczyzny - tu mężczyźni są ci dobrzy i pokrzywdzeni, kobiety są te złe. Serio? Niech wam Mokoszka płodność zabierze, cholery jedne! Autorzy ślepo kopiowali to, co przeczytali, przerabiając na własne potrzeby i nie zastanawiając się, czy mówimy o Słowianach wschodnich czy zachodnich, połabskich, a może południowych. Bo po co myśleć i podumać i poukładać jakoś ładnie. Lepiej wrzucić wszystko do jednego wora i na jedno kopyto zrobić.

 Mistrzostwem jednak, w mojej opinii były... uwaga. "Historie o herosach". Celowo wzięłam to w cudzysłów, bowiem nie zachowały się jako takie żadne z powyższych. A przynajmniej nie oficjalnie, nasi wschodni sąsiedzi mają masę, ale to masę baśni i bajek o najróżniejszych postaciach. na nich można by było śmiało opierać legendy i o biesach i o upiorach i o niektórych herosach... zresztą, trochę w polskich baśniach pogrzebać, poświęcić nieco czasu i przytoczyć co ciekawsze - a tak? Wyssane z palca baśnie i bajeczki, z czego na sam koniuszek, wisienką na torcie - chrześcijańskie bujdy na resorach. Bo wszak w tamtych czasach wszyscy, ale to wszyscy znali Chrystusa, wiedzieli, kto zacz i co robił. I wszyscy byli ochrzczeni i latali do kościółka, bez wyjątku, nie...? Panowie... serio? Wsyd, wstyd, wstyd, wstyd, wstyd, wstyd i HAŃBA, że aż zacytuję (uwaga, lokowanie produktu) moje ukochane miejsce na ziemi, czyli Białogród. Bardzo się rozczarowałam.

 Jedyne, co mi się podobało, to fragment mitu dotyczący Gwiazdy Polarnej. Na niemal 170 stron, ledwie 3. Kiepsko!

 Język też mnie nie przekonał. Niby stylizowany na archaiczny, ale współczesne wtrącenia (klechda, czarny jak heban, Jagna nie Jaga w baśni o (babie) Jadze...) są kompletnie nie na miejscu. Bardziej pasowało mi to wszystko do opowieści dla laików czy dzieci, którzy kompletnie nie znają się na mitologii, nie wiedzą, co i jak, niż dla "solidnego opracowania". 

 O postaciach nawet nie wspomnę. Nakreślone ogólnikowo, nie przekonały mnie żadną miarą. A szkoda, o bogach Słowian można by wszak mówić godzinami, tworzyć ich charakterystykę, wizualizować i wyobrażać sobie kolejne działania. Wiedźmy sa wiedźmami, bo są brzydkie (serio), Mokoszka boi się gniewu Peruna, i w zasadzie jej kroki zielenią świat, Weles siedzi pod ziemią i zgrzyta zębami, bo Perun jest taki silny że wow wow. Nic specjalnego, to już w "Borku i bogach Słowian" (będzie niedługo opinia dla nowego wydania) było to jakoś lepiej opisane wszystko. Bogowie miałcy, herosi nie do zapamiętania, a upiory i biesy zlewały się w jedno.

 Okładka i grafiki w środku... właśnie. Bo nie mówiłam, tu są GRAFIKI. Niektóre  ciut pasujące, a inne takie, że zastanawiałam się, co w zasadzie przedstawiają. Niestety, ale pani Magdalena Boffito dała się ponieść wyobraźni, nie zaznajamiając się wcześniej z tym, co będzie ilustrowała. Do teraz pamiętam święte zaskoczenie przyjaciółki, która zobaczyła grafikę wyrażającą chyba Mokosz... i jej oburzenie: "Co!? To ma być Mokoszka?! A gdzie ma piersi, gdzie ma biodra!? Toż to Matka Ziemia a nie byle pannica zza winkla!" No cóż, sztuka współczesna średnio do mnie tu przemówiła. Okładka też tak trochę. Czaszka, chyba turza - dobrze. Ale czemu ma zeza? Drapująca kwestia... nie mniej, przyciąga wzrok.

 Podsumowując. "Mitologia słowiańska" mimo szczerych chęci, mnie nie kupiła. To luźne, nie do końca przemyślane zbiory tekstów, które starają się pokazać siłę męską a umniejszyć kobiecą. Brak przemyślanych decyzji i argumentacji, czemu tak a nie inaczej niektórzy bogowie mają występować, wadzi. Słownictwo nie jest ukierunkowane do konkretnego odbiorcy - jest misz masz. Ale dla kogoś, kto dopiero poznaje mitologię, kto dopiero Gieysztora chce poznać... nie jest źle. Być może dam pozycji szansę, za jakiś czas na nowo. Zobaczymy!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz