KiB w sieci

wtorek, 8 maja 2018

204. Nie patrz za siebie - Amanda Quick



Kocich łapek: 5
czytałam: 1 dzień
autor: Amanda Quick
tłumaczenie: Renata Gorczyńska
wydawnictwo: Świat Książki
data wydania: 2005 (data przybliżona)
cykl: March & Lake (tom 2)
seria: -
stron: 352
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka 
ISBN: 8373911693
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: Don't look back  

Lavinia Lake to błyskotliwa mesmerystka, która jednocześnie pisze wiersze i jest detektywem śledczym. Do tego skrywa pewien mały sekrecik. Jak na XIX-wieczną damę przystało jednak, skutecznie się z tym skrywa. Tobias March to były agent Jej Królewskiej Mości, szpieg na emeryturze i wytrwały amant wdzięków Lavinii. Wspólnie muszą rozwikłać nieoczekiwaną zagadkę uduszenia pięknej kobiety i zagadkę pewnej bransolety... A że w tle przewinie się iście ognisty romans, to już inna sprawa.


Powiem szczerze: po książkach pani Quick nie spodziewam się niczego zaskakującego (już raz miałam okazję się z jej twórczością zapoznać), więc i tu nie było fajerwerków. Lekko, szybko, przyjemnie, ale rewelacji nie było. Ot, lektura na leniwe popołudnie.

Całość zaczyna się prosto – Lavinia, zmuszona wyjechać z Italii, w Londynie praktykuje mesmeryzm, zapewniając dyskrecję. Jednocześnie zaprzyjaźnia się z Tobiasem, który, będąc zazdrosnym o kobietę, nie dopuszcza jej do pewnych sekretów i sytuacji. Wszystko ulega zmianie, gdy Lavinię odwiedza dawny przyjaciel z dzieciństwa i uznany mesmerysta: Howard, wraz z piękną żoną, Celeste. Sytuacja staje się nieprzyjemnie napięta, a całość pogłębia się, gdy nasza para dowiaduje się o śmierci Celeste i zniknięciu tajemniczej bransolety. Lavinia i Tobias, nieco niepokornie ale jednak, postanawiają zająć się tą sprawą na swój, wyjątkowy sposób. Śledztwo prowadzi ich od arystokratycznych salonów aż po wilgotne i mroczne zakątki Londynu...

Jeśli ktoś oczekuje zagadki kryminalnej rodem spod pióra mistrzów gatunku: zapewne się rozczaruje. Głównego podejrzanego typuje się szybko, wątki są zdradzane lekko i bez oporów, a fabuła jest prosta jak budowa cepa. Powiedziałabym, że większy nacisk kładzie się zwyczajnie na romans między głównymi bohaterami. Oboje ciągną do siebie jak magnez, ale oczywiście, przez pewien czas oboje zaprzeczają. „Przyjacielskie sprzeczki” czy jakoś podobnie. Mocno naiwnie. Nie można mieć jednak wszystkiego, prawda? Lavinia jest uparta, swoim działaniem sama na siebie sprowadza problemy. Tobias, jak rycerz w lśniącej zbroi, biegnie jej na ratunek. Wszystko, rzecz jasna, dzieje się na przekór wyobrażeniom Lavinii, jakoby ona sama sobie radziła. Zwłaszcza w antykwariacie. Cóż... Choć jeszcze, co do antykwariatu – rozbroiła mnie informacja o zapleczu. Serio? Dzielimy się takimi informacjami, nawet z najlepszymi klientami? No chyba nie bardzo – stąd też moje kolejne uznanie, że to po prostu mocno naiwna lektura dla mało wymagających.

Plusem tej powieści, poza taką oczywistością, że czyta się to wybitnie błyskawicznie, jest jeszcze lekkość języka. To muszę autorce zostawić – język jest prosty i lekki, przyjemny, choć momentami trochę traktowany po macoszemu. Mimo wszystko, odprężająca lektura. Choć, co podkreślę po raz kolejny – naiwna. Ale, nie wymagajmy od romansów szalonych cudów, prawda? Strasznie mnie też boli, że autorka, opisując XIX-wieczne stroje, kompletnie ominęła smaczki z nimi związane. Mamy gorsety, kapelusze, rękawiczki i małe torebki, ale kurde, poza tym – echo. Męskie stroje też są jakoś tak nie do końca opisane, a szkoda. Nie mniej, rozumiem – mało wymagająca fabuła, mało wymagający czytelnicy (bez obrazy dla kogokolwiek), to nie musimy się skupiać na pierdołach. Można pisać o wszystkim ogólnikowo. Ehhhh. Ci pisarze romansów!

Bohaterowie. Ojej. Bohaterowie są tu ale ich w zasadzie nie ma. Może zacznę od „tego złego”, czyli Howarda. On chyba jako jedyny był całkiem interesujący. Miał motywy, miał powody. Ale no kurde, już od pierwszej strony autorka niemal dosłownie na czoło przykleiła mu tabliczkę: „jestem zły, nie lubisz mnie”. Szkoda. Bo byłby fajny „ten zły”. Lavinia wydaje się być „co ja to nie jestem, ale jak się potknę, to ojojaj mnie rycerzu bo ojojane mniej boli”. Taka naiwna panienka, z dobrego domu, która usiłuje grać twardzielkę. Ale nie do końca jej wychodzi. Niestety, tak to wygląda. A Tobias? Tobias to przykład idealnego mężczyzny, do którego westchnie każda dama w opałach: przystojny, szarmancki i... tyle. Specjalnie nie powalił mnie na kolana. W duecie – błyskotliwi, zabawni. Ale na dłuższą metę nie do zniesienia i kompletnie nie do przyjęcia. Choć może się czepiam. Co jest możliwe!

Podsumowując, „Nie patrz...” to romans kryminalny, lekki, zabawny i nie wymagający. Zapychacz popołudnia, nie wnoszący nic. Lekki, prosty, bez fajerwerków. Jeśli ktoś szuka czegoś ambitnego, niech po to nie sięga. Jeśli chce romans dla romansu – też nie. Ten gatunek powieści to specyficzna mieszanka, która nie każdemu przypadnie do gustu. Mi? Przypadła średnio. Po prostu.



203. Sklepy cynamonowe - Bruno Schulz



Kocich łapek: 7
czytałam: 2 dni
autor: Bruno Schulz
tłumaczenie: -
wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
data wydania: 1984 (data przybliżona)
cykl: -
kategoria: klasyka
stron: 105
wersja: papierowa, posiadam
oprawa: miękka
ISBN: 8308011756
cena z okładki: -
tytuł oryginalny: -

Zbiór opowiadań o małej, kupieckiej rodzinie. Galicyjskie miasteczko, pozornie bezimienne – można w nie dopasować każde inne. Wizyjny, oniryczny, wręcz mitologiczny i artystycznie przetworzony świat autora niczym senna wizja, snuje się, kluczy i opowiada historię, która zaskakuje. Lektura szkolna, której niegdyś nie doceniałam. Teraz, po latach, na nowo czytając – jestem zaskoczona tym, co odkryłam.

Poetycka podróż w głąb wyobraźni autora, od chwil jego dzieciństwa aż po dorosłość. „Sklepy...” zaskakują głębią, mocą, czystością, cudownością. Miękkie, czasem wręcz naiwne historie, z jednej strony zaskakujące głębią przemyśleń, a z drugiej będące metafizycznym spojrzeniem na świat. Specyficzne, trudne w odbiorze opowiadania, które jednak porywają, zostawiając niedosyt. Zupełnie, jakby w galerii oglądać obrazy, a potem wyjść i wciąż chcąc je obejrzeć, bo nie dostrzegło się wszystkich niuansów pociągnięcia pędzlem.

Opowiadania, choć niezwykle klimatyczne, są trudne w odbiorze. Mała ilość dialogów, powoli rozbudowywana sceneria, potężna postać ojca, zajętego swoimi sprawami i fobiami, matka, która nie specjalnie troszczy się o dom, emanująca silnie kobiecością Aniela, czy sam narrator: Józef. Skąpa w zasadzie ilość bohaterów pozwala jednak budować ten klimat, tą senna, nierealna wizje rzeczywistości. Ale to wystarczy. Obraz, jaki się pojawia, buduje powoli, kreuje – oszałamia, zaskakuje.

Przyznam, że proza Schulza była trudna w odbiorze. Wymagała ode mnie maksymalnego skupienia i uwagi na tym, co autor przedstawia. Jak bardzo skupia się na tym, by w metaforach i zabawach słowem zawierać to, co chce przekazać czytelnikowi. Trudne, zdecydowanie odbiegające od pospolitej, „lekkiej” literatury „Sklepy...” dostarczyły mi jednak niekłamanej przyjemności. To klasyka, którą można interpretować różnie, zgodnie z własnymi potrzebami i zainteresowaniami. Różne interpretacje różnych osób tylko dodają smaczku. Zdecydowanie, to pozycja, którą należy się delektować. Jako lektura szkolna, odbiera się jej sporo klimatu i uroku – uczeń czyta, bo musi, śpieszy się, nie rozumie, nie przyjmuje do wiadomości tego, co oczywiste. Omija go absolutna przyjemność zabawy słowem, jaką autor uprawiał cały czas, przestaje zastanawiać się nad tym, co konkretne określenie znaczy.

Zdecydowanie, „Sklepy...” to powieść klasyczna, dojrzała, mocno malarska. Zaskakująca i frapująca, wymagająca skupienia i uwagi, dojrzałości i cierpliwości. Ale jednocześnie wciągająca i porywająca opowieść o życiu ludzkim, o fobiach i potrzebach, które dominują życie ludzkie. Plastyczna fantasmagoria, igranie ze słowem, rzeczywistość, która szybko wymyka się spod kontroli. Oto przepis na klasyczną ucztę, do której należy zdecydowanie dorosnąć.